Niedawno idąc ulicą zostałam zaczepiona przez dwie starsze panie od Świadków Jehowy. Wdałam się w dyskusję, bo oczywiście chciały mi wcisnąć jakąś ulotkę, a ja zawsze w takiej sytuacji powtarzam, że i tak wyrzucę, więc po co narażać środowisko na niepotrzebnie wydrukowane kartki.
Jak już zaczęłam, to jakoś tak poszło, a że ostatnio słyszałam gdzieś, że w Biblii jest napisane aby jeść mięso, więc podważyłam ich dobroć i humanitaryzm twierdzeniem, że świat byłby lepszy gdyby wszyscy przestali jeść mięso i wszystkie produkty odzwierzęce. Twardo stały na stanowisku, że Bóg nakazał jeść mięso zaraz po potopie - to na mój argument, że w Raju Bóg nie dał człowiekowi zwierząt na pokarm. Twierdziły, że wiara i czytanie Biblii to droga do zbawienia.
Ale takich "głęboko wierzących" jak te panie, było przez wieki miliony. Co chwila pojawia się jakiś nowy, lepszy sposób na wyznawanie wiary i jakoś nic się na świecie nie zmienia. Wieki mijają, a ludzie jak byli sobie wrogami, tak są dalej.
W ostatni piątek trafiłam na bardzo ciekawy wywiad z
Wojciechem Eichelbergergiem, w którym, jak dla mnie bardzo przekonywująco, został opisany powód, dla którego jedzenie mięsa działa na ludzi negatywnie na poziomie psychicznym.
Po to, by móc brać udział w szaleństwie wojny i zabijać ludzi, najpierw musimy się wewnętrznie rozszczepić. Tak jak dzielimy zwierzęta na te do kochania i te do zabijania, tak samo musimy podzielić ludzi na tych, których kochamy, i na tych znienawidzonych, których można, a nawet trzeba zabić.
Ja sama wychowywałam się w domu bez zwierząt, ale miłość do każdej żywej istoty wypływała i wypływa ze mnie w każdej chwili. Gdy jeszcze jadłam mięso niezabicie muchy było oczywiście hipokryzją, ale taki jest fakt, zabijam tylko komary, wszystkie inne żyjątka staram się przywrócić światu za oknem.
Kiedyś płynąc kajakiem moja spóźniona reakcja zaowocowała nieuratowaniem pszczoły, która się topiła. Mimo zawrócenia w to samo miejsce, nie byłam już w stanie jej odnaleźć. Minęło co najmniej dziesięć lat, a ja jeszcze to pamiętam. Pamietam też, że sprawiając kurczaka za każdym razem myślałam w jakich warunkach żył i jak umarł. Od razu przypominał mi się jeden fragment książki Bohumila Hrabala, Auteczko. Bohater rozmawia z rzeźnikiem, który porównuje stan mięsa teraz i sprzed wojny. Mówi o tym jak posiniaczone są zabite kury i jak trudno takie mięso sprzedać.
Wczoraj słuchając radia zwróciłam uwagę jak jakaś projektantka ubrań stosowała w odniesieniu do skóry zwrot "tworzywo". I tak na każdym kroku, albo coś mnie razi albo ktoś mówi mi, że nie mam racji i wykluczenie mięsa, jajek i nabiału jest błędem. Nie dziwi mnie więc wcale, że osoby słabsze psychicznie wolą pozostać w utartych torach, na które wprowadzono je już w dzieciństwie. Człowiek dąży przecież do komfortu psychicznego, często za wszelką cenę. Tak jak trudno większości z nas wyobrazić sobie ogrom kosmosu, tak niełatwo im przyjąć do wiadomości, że obecnie stosowane sposoby pozyskania mięsa są wynaturzeniem, które należy tępić.
Wiele osób, z którymi rozmawiam argumentuje, że gdyby nie spożywanie mięsa, nasza cywilizacja by się nie rozwinęła. Nie neguję tego. W epoce kamiennej, gdy człowiek zdobywał północ, jedzenie mięsa było koniecznością. Ludzie nie umieli ochraniać się przed zimną aurą. Mięso dostarczało im wewnętrznego gorąca, które choć spalało organizm szybciej, pozwalało dożyć wieku owych 30-40 lat, czyli urodzić dzieci i przekazać pałeczkę dalej.
Teraz ludzkość opanowała już każdy zakątek ziemi, cywilizacja pozwala nam na w miarę wygodne mieszkanie nawet na Antarktydzie. Utrzymanie naszych ciał we w miarę cipłych warunkach jest coraz mniej problematyczne. Wniosek: nie musimy jeść mięsa by się ogrzać. Możemy wreszcie z niego zrezygnować, bo poza ciepłem, daje już tylko negatywy.
W dodatku dzięki rozwojowi cywilizacji i związanej z tym globalizacji, możemy korzystać z doświadczeń ludzi z innych kontynentów i poprzez odpowiednie przyrządzanie potraw roślinnych możemy tak zwiększyć ich energię, że będą nas bardziej ogrzewać, niż mięso.
No to pojawia się argument: "mięso jest smaczne, mam tak mało przyjemności w życiu, że choć takiej sobie nie odmówię". Argument nie do przebicia. Ostatnio odpowiedziałam, że ja co prawda znajduję przyjemność w biciu ludzi, ale odmawiam jej sobie, gdyż wiem, że jest to społecznie nieakceptowane. Chyba jednak nie dotarło.
Przygnębia mnie, że ludzie nie poszukują innych przyjemności w życiu. Jedyne jakie znają i na które wg nich je stać, to jedzenie i telewizja.
Niestety na razie nie dojrzałam do tego, by rozmawiać tylko z tymi, którzy naprawdę chcą się czegoś dowiedzieć, nie segreguję rozmówców i przez to muszę sobie powiedzieć, że ich opinie nie mają na mnie żadnego wpływu.
Czasami tak sobie filozofuję, że jeśli reinkarnacja jest faktem, i jeśli optymistycznie założę, że istota urodzona jako człowiek, nie urodzi się już jako zwierzę, bo przeszła już ten etap, to wyciągam wniosek, że większość ludzi na tym świecie, zwłaszcza tych przed czterdziestką, swój etap zwierzęcości przesiedziała w klatce, z jedzeniem marnym, ale podanym "na tacy". Pytanie jaki może być człowiek, który swój etap zwierzęcości, etap pierwotnie pamiętany przez nas jako raj, przesiedział w klatce? Czy nie będzie to człowiek agresywny, z pretensjami, domagający się aby nic nie robiąc otrzymać. Człowiek, który uważa, że dzieje mu się krzywda gdy musi wstać z łóżka.
Jeśli etapy reinkarnacji nie są związane wyłącznie z etapem rozwoju duszy, ale też z ilością "wolnych miejsc", to możliwe, że przy takiej liczbie wymuszonych urodzeń wśród zwierząt hodowlanych, dusze nie przygotowane do życia w ludzkim ciele, już tam są wysyłane, bo następne dusze czekają w kolejce.
Strasznie przygnębiający obraz, wiem, ale trudno mi dziś optymistycznie patrzeć na świat. Staram się za to patrzeć optymistycznie na własne życie i staram się cągle zmieniać, by nie być hipokrytką, skostniałą w przestarzałych opiniach.