I znowu coś słodkiego, jednak słodycze są bardziej wdzięcznym tematem.
Ponieważ jestem poznanianką w dzień Św. Marcina nie mogę się obejść bez rogali, a robię je z dwóch skompilowanych przepisów. Ciasto z przepisu na
wieniec drożdżowy, a nadzienie ze zmodyfikowanego przepisu na
rogale marcińskie. Ponieważ zwykle rogale przeznaczone są dla gości, przepisy przerobiłam by pasowały na całą paczkę maku, tzn. pół kilo.
Nadzienie:
- 500 g białego maku
-
240 g zblanszowanych migdałów
-
100 g orzechów włoskich
- 1,5 szklanki daktyli
- 3/4 szklanki rodzynek sułtańskich
Migdały warto zblanszować i obrać dzień wcześniej, mi obieranie zajęło całą godzinę.
Mak zaparzam wrzątkiem i po kilkunastu minutach przecedzam go na ręczniku do naczyń, dobrze byłoby użyć gazy, ale nie posiadam.
Migdały i orzechy mielę prawie na mąkę, Mak również mielę, ale jak ktoś nie ma takiego fajnego młynka jak ja, to musi przepuścić go dwukrotnie przez maszynkę.
Daktyle i rodzynki zalewam dwiema szklankami wody i lekko podgotowuję. Potem również mielę na gładką masę.
Wszystko razem łączę.
Ciasto:
- 2 szklanki mąki pszennej (tortowej, typ 500)
- 2,5 szklanki mąki pszennej razowej (typ, 2000)
- płaska łyżeczka soli
- 4 łyżki cukru
- 1,5 szklanki letniej wody
- 30 g drożdży zwykłych
- 1/3 szklanki oleju + kilka łyżek (użyłam nierafinowanego rzepakowego)
Drożdże
rozpuszczam w połowie szklanki wody, wsypuję łyżeczkę cukru i dwie
łyżeczki mąki, mieszam i odstawiam, żeby drożdże pokazały, że pracują i
nadają się do pieczenia.
W tym czasie w misce mieszam mąki z solą i pozostałym cukrem.
Potem
wlewam drożdże, pozostałą wodę i 1/3 szklanki oliwy. Wszystko razem
mieszam drewnianą łyżką, oczywiście dobrze byłoby pozagniatać kilka
minut, ale ja zwykle nie mam na to ochoty, więc gdy ciasto jest dobrze
wymieszane, po prostu wkładam je do miski, zakrywam folią spożywczą i
wkładam na noc do lodówki.
Następnego dnia dzielę ciasto na 4-5 części i pozostawiam na 20 minut by odtajały.
Ciasto
rozwałkowuję najcieniej jak się da, następnie niewielką ilością oliwy
smaruję połowę jego powierzchni i składam je na pół, wałkuję jeszcze
kilka razy. Kroję na podłużne trójkąty, smaruję nadzieniem, zawijam i pozostawiam
na pół godziny do wyrośnięcia.
Przed włożeniem do pieca skrapiam wodą. Piekę w 180 st. C aż staną się lekko złociste.
Jak widać moje rogaliki są malutkie, takie na 5 kęsów, i ważą zaledwie 1/3 wagi oryginałów.
Żeby były jeszcze ładniejsze, należałoby je polukrować i jeszcze do mokrego lukru przylepić kawałki orzechów lub migdałów, ale nie lubię jak mi się to wszystko osypuje, a cukru jak na mój gust jest tu dosyć. I potem objadam się z malutkim tylko wyrzutem sumienia.
A jeśli chodzi o konkrety, to ostatnio zrobiłam eksperymentalną zupę krem z dyni, brukwi, pietruszki korzenia i czosnku. Kiedy się gotowała, to można było pomyśleć, że ktoś grzeje kiełbasę. Ale poza tym była pyszna.